Po pracy pojechała do prywatnej
kliniki, gdzie leczona była Marta Law. Dzięki prywatnemu detektywowi, który
współpracował z komisariatem, znalazł ją. Przed wejściem została sprawdzona
przez ochroniarzy. Recepcjonistka nie chciała przekazać informacji o pobycie
kobiety, dopiero po okazaniu odznaki, powiedziała w jakiej sali leży. Idąc, zauważyła
starszego mężczyznę, rozmawiającego z lekarzem. Przez okno zobaczyła leżącą
kobietę. Podłączona była tak samo do respiratora jak Staszek. Poczuła dziwny
ucisk w brzuchu, powodujący torsje. Nachyliła się i wzięła kilka głębokich
oddechów. Kiedy poczuła się lepiej, obok niej stał mężczyzna.
– Róża Doft. – zaakcentował jej imię
i nazwisko.
– Pan Law?
– No tak, nie przedstawiłem się.
Gdzie moje maniery? – podał jej dłoń, którą z wahaniem mu podała. – Pedro Law.
– ucałował rękę. – Co panią tu sprowadza? Czyżby…?
– Wiem o wszystkim.
– Łukasz pani powiedział?
– Nie, dostałam zdjęcia?
– Jakie zdjęcia? – zdziwił się.
– Te. – wyjęła kopertę i przekazała
mafiosy.
– Skąd pani je ma?
– Leżały na mojej wycieraczce, więc
nie wiem kto jest nadawcą.
– Na pewno nie ja, ani nikt z moich
ludzi.
– Może i nie wy, ale na pewno ktoś z
waszego otoczenia.
– Sześć lat temu sam otrzymałem je i
do dzisiaj nie wiem, kto był nadawcą.
– Dlaczego teraz zaczęliście się
mścić?
– Nie wiem o co pani chodzi?
– Łukasz leży pobity w szpitalu i
jest dokładnie w takim samym stanie, co pańska córka. To wy go pobiliście.
– Nic z tych rzeczy! Od czasu do
czasu pojawiałem się w kancelarii pani byłego męża, ale nie mógłbym się
zemścić.
– Nie? Na pewno wiele razy groził pan
mu śmiercią, więc nie wierzę w żadne pana słowa.
– To, że mam przydomek mafiosy, nie
oznacza, że zabijam wszystkich. Łukasz przyznał się do winy i od wypadku płaci
za leczenie córki. Może były dni, kiedy mnie ponosiło, ale nigdy nie pobiłbym
człowieka. Tym razem wina nie leży po mojej stronie.
– Leży, panie Law, leży. I udowodnię
to panu. Zdobędę dowody, które wskażą pana jako winnego za pobicie mojego męża!
Nie odpuszczę panu. Spotka was wszystkich kara za to, co robicie innym ludziom.
– Nic nie robimy.
– Jasne, a giną w niewyjaśnionych
okolicznościach i mają związek z panem, panie Law.
– Udowodnię pani, że nie jestem
winien pobicia pani byłego męża. Znajdę tego, co to zrobił i przekażę w
odpowiednie ręce.
Róża parsknęła śmiechem. Wszyscy
polowali na kogoś, kogo może już nie ma. Spojrzała na niego wściekła, a
następnie na leżącą kobietę. Żal się jej zrobiło. Była niewinna, a musiała
cierpieć. Bez pożegnania opuściła klinikę i pojechała do swojego mieszkania, po
drodze wstępując do sklepu. Kupiła wino, które sączyła siedząc w salonie i
rozmyślała o minionych dniach.
Wieczorem Radzym pojechał do
szpitala, dowiedzieć się co ze stanem Staszka. Pielęgniarka zachwycona jego
urodą, wpuściła go do środka. Mężczyzna usiadł obok łóżka i przyglądał się
Łukaszowi.
– Lepiej z tego wyjdź. Mam dosyć
patrzenia na cierpienie Róży. Niby próbuje to ukryć, ale widzę co się z nią
dzieje. Łukasz, jeśli mnie słyszysz, to zacznij walczyć, bo Róża cię nadal
kocha. I wiem, że jest w stanie wybaczyć ci popełnione błędy. No stary! Walcz,
bo jest o co.
Po tych słowach, długo milczał.
Wychodząc, pożegnał się z nim i pielęgniarką. Idąc korytarzem, potrącił go
salowy. Zwiesił głowę na dół i zaczął nerwowo przepraszać. Kiedy policjant
oznajmił, że nic się nie stało, mężczyzna uciekł. Koner patrzył chwilę na
niego.
– Dziwny człowiek. – rzekł do siebie
i opuścił mury szpitala.
Robert zadzwonił na komisariat, aby
Doft i Koner stawili się jak najszybciej w wyznaczonym miejscu, które podał
młody prokurator. Adam poinformował śledczych, którzy od razu pojechali pod
podany adres.
– W końcu zaczęło się coś dziać. –
rzekł rozradowany.
– Nie ciesz się tak szybko. Nie
wiadomo co to jest.
– Też jestem ciekaw, choć nie podoba
mi się, że będę musiał współpracować z tym Foltynowiczem.
– Przyzwyczaisz się. Nie jest tak
wymagający jak Staszek.
– Skąd wiesz?
– Znam go.
– Ale nie wiesz jakim jest prokuratorem.
– Znajomości.
– Jedynie, że tak, ale może zmienił
się przez te lata.
– Wątpię. Na wszystko ma wyrąbane.
Obawiam się, że szybko nie rozwiąże sprawy z pobiciem Łukasza.
– Byłem wczoraj w szpitalu.
– Ty? – uniosła wysoko brwi. – Co ty
tam robiłeś?
– Chciałem się dowiedzieć co z jego
stanem.
– Od kiedy interesujesz się jego
stanem zdrowia?
– Od zawsze.
Róża nie mogła powstrzymać śmiechu, a
mężczyzna udawał, że nie wie o co jej chodzi. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc
co jakiś czas na swoją partnerkę. Przez kilka dni nie mógł znieść tego jak Doft
zadręczała się myślami o Łukaszu. Chciał ją odciągnąć od tego, ale nie miał
odwagi. Doskonale wiedział, że potrzebuje czasu na dojście do rzeczywistości.
Kiedy siedziała obok niego, śmiejąc się na cały głos, czuł się szczęśliwy.
Lubił kiedy się uśmiechała i tętniła życiem.
Dotarli na miejsce zbrodni, gdzie
było już kilku funkcjonariuszy. Jeden z nich pokierował śledczych, gdzie mają
się udać. Weszli na piąte piętro, widząc zbiorowisko mieszkańców. Pokazali
swoje odznaki i udali się do pomieszczenia, gdzie znajdował się Robert. Róża
przystanęła w drzwiach, widząc wisielca. Do jej oczu napłynęły łzy. Odwróciła
się na pięcie i wyszła ze środka. Będąc w łazience, puściła wodę i oddychała
głęboko. Chwilowy szok minął, lecz widok wiszącej kobiety w ciąży, pozostał i
pytanie: dlaczego?
– Dobrze się czujesz? – Radzym
pojawił się obok niej.
– Dlaczego ona to zrobiła? Mogła być…
– jej głos się załamał.
– Spokojnie. – chwycił ją za ramiona
i spojrzał w oczy. – Musisz być silna. – otarł jej mokre policzki.
– Ekhem… Nie chcę przeszkadzać, ale
Foltynowicz chce z wami rozmawiać.
Śledczy odskoczyli od siebie,
spoglądając ukradkiem. Róża poprawiła ubranie i wyszła z łazienki, idąc do
pokoju, gdzie znajdowało się już zdjęte ciało. Tuż za nią pojawił się Koner.
Doft przyglądała się kobiecie, wyłapując najdrobniejsze szczegóły.
– Popełniła samobójstwo, teraz trzeba
tylko znaleźć jej rodzinę i poinformować ich o tym. Zróbcie to. – zaczął
pakować swoje rzeczy.
– Muszę cię poinformować drogi
prokuratorze, ale było to morderstwo. Ominąłeś pewien szczegół.
– Jaki? – oburzył się słowami
kobiety.
– Ślady na szyi. Łukasz takiego błędu
by nie popełnił.
Robert nachylił się nad nią i
przyglądał się odciskom na ciele. Śledcza czuła zadowolenie, ale również
dyskomfort z bliskości mężczyzny. Próbowała go ominąć, ale on był szybszy i
zastąpił jej drogę.
– Miałaś rację. Gratuluję.
– Czego mi gratulujesz? Tego, że
jestem bardziej precyzyjna od ciebie?
– Chcesz mi przez to coś powiedzieć?
– To, że twoje gratulacje nie były na
miejscu.
– Pogratulowałem tobie za
spostrzegawczość. Przyznaję, nie sprawdziłem dobrze, bo odcisk po sznurku mnie
zmylił, a tak poza tym to nie należy do moich kompetencji badanie zwłok, tylko
do lekarza, który powinien tu być.
– To dlaczego go nie ma? Mało jest
lekarzy, którzy pracują na komisariacie? Ale przecież ty masz wybranych. A tak
poza tym to oględziny nie przeprowadza tylko lekarz, ale z tego co mi wiadomo,
prokurator i policjanci też.
– Dziękujmy Panu, że tu byłaś. –
wzniósł ręce do góry, odwrócił się na pięcie, zabierając swoje rzeczy i
opuszczając pomieszczenie. – Sprawa należy do was.
– Robert!
Koner był zaskoczony zachowaniem prokuratora.
Widział złość swojej partnerki, która musiała dokończyć oględziny za
Foltynowicza. Musiał przyznać jej rację, że mężczyzna nie jest wymagający tak
jak Staszek.
Łukasz wróć już do zdrowia.
Radzym wziął głęboki oddech i
dołączył do Doft, pomagając jej w dokończeniu inspekcji.
Kiedy śledczy wrócili na komisariat,
Róża od razu udała się do gabinetu Adama. Słychać było z nich krzyki kobiety.
Niektórzy pytali Radzyma co jest powodem zachowania jego partnerki, ale ten
tylko wzruszał ramionami, dobrze wiedząc o wzburzeniu Doft.
– Nie wierzę. – rzuciła swoje rzeczy
na biurko. – Nic się nie da zrobić. Będzie tu tak długo jak Łukasz nie wróci.
– Mam nadzieję, że to szybko nastąpi.
– Nigdy nie wróci.
– Róża.
– Radzym, on nigdy nie wróci, ja to
czuję. Czuję, że to koniec.
W jej oczach pojawiły się łzy, ale
tym razem powstrzymała się od płaczu, gryząc wargę do krwi. Doszła do siebie i
wróciła do sprawy, która „powierzył” im Robert. Rozrysowała i opisała wszystko
co dotychczas zebrali. Wydrukowała zdjęcia i zawiesiła na tablicy. Omówili
plan, który mieli razem zrealizować względem dochodzenia. Koner od razu zabrał
się do pracy, szukając osób powiązanych z zamordowaną. Natomiast Róża poprosiła
Norberta, aby dokonał sekcji zwłok. Mężczyzna zgodził się pomóc śledczym.
Następnego dnia partnerzy pojechali
pod adres, który znalazł dla nich informatyk. Rodzice zamordowanej mieszkali na
osiedlu, gdzie drobni pijacy przesiadywali na ławeczkach przed blokiem. Drzwi
otworzył im posiwiały mężczyzna.
– Radzym Koner, Róża Doft. – pokazali
swoje odznaki. – Czy pan Roman Świtała?
– Tak, a o co chodzi?
– O pańską córkę, Magdalenę Świtałę.
Mężczyzna pobladł, słysząc imię
swojej córki. Wpuścił ich do środka, gdzie żona sprzątała w kuchni. Zasiedli
przy stole i obserwowali siebie nawzajem.
– Co tym razem zrobiła? – zapytał
mężczyzna.
– Została zamordowana.
– Co?! – kobieta pobladła, osuwając
się na krzesło. – Ale…
– Kiedy państwo widzieli ją ostatni
raz?
– Jakieś dwa lata temu. – rzekł
spokojnym tonem. – Uciekła z domu. – dodał po chwili.
– Dlaczego to zrobiła?
– Zabroniliśmy jej spotykać się z
chłopakiem, który pochodził ze złego towarzystwa. Narkotyki, alkohol, kradzieże,
wie pani.
– Zakochała się. – odezwała się matka
dziewczyny. – Ten chłopak ją wciągnął w to bagno. Ledwo skończyła szkołę, a
była najlepszą uczennicą. Próbowaliśmy ją z mężem przekonać, żeby zerwała z nim
znajomość, ale nic z tego. Zaczęliśmy ją zamykać, ale i tak wymykała się z
domu, aż któregoś dnia nie wróciła. – jej głos się ponownie załamał.
– Wszyscy ją szukali. My, policja,
znajomi, a ona… Przysłała nam kartkę, że nic jej nie jest i mamy się nie
martwić. – mężczyzna spojrzał na policjantów. – Wiele słyszałem takich słów od
tych z dołu, że aż wstyd je powtarzać. Dużo razy wyciągaliśmy do niej pomocną
rękę, ale ona ciągle ją odtrącała. Dlaczego to nas spotkało? Przecież dobrze ją
wychowywaliśmy, według tradycji i zasad, które wpoili nam nasi rodzice.
– Jest jeszcze jedno. – wtrącił
Koner.
– Co takiego?
– Państwa córka była w ósmy miesiącu
ciąży.
– O Boże… Nie! – kobieta krzyknęła i
zaczęła płakać.
– To jego wina. To przez niego nie
żyje.
– Jak on się nazywa?
– Kamil Gdowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz