Jestem przy Tobie

Partnerka

Partnerka II

Partnerka III

5 września 2018

Partnerka II

8

Na niebie pojawiły się ciężkie chmury, które zasłaniały słońce, lecz powietrze było parne i duszne.
Będzie burza.
Radzym wyszedł ze swojego bloku i od razu pojechał po Różę, a stamtąd ruszył do domu mordercy dziewczyny. Doft opowiedziała mu swoje przemyślenia w ujęciu sprawcy. Tym razem Koner nie protestował. Od kiedy zaczął pracować z Różą, nigdy się jej nie sprzeciwił. Kobieta miała dobre pomysły na prowadzenie śledztw. Wrócił do wspomnień, kiedy żyła jeszcze Paulina. Na początku wiele się sprzeczali, bo każdy chciał po swojemu rozwiązać sprawę, ale z czasem zaczęli się dogadywać. Ciągle czuł pustkę po jej stracie. Pracując, myślał że zapomni o ukochanej, ale nie było to dla niego proste.
Zaparkował przed posiadłością i obydwoje rozejrzeli się po okolicy. Nikogo nie było widać, ani słychać. Nawet odgłosy przyrody ucichły. Róża czuła się dziwnie. Od rana miała dziwne przeczucie, że ten dzień będzie ciężki.
– Ja porozmawiam z szoferem, a ty z Wegnerami. – rzekł Koner.
– Boisz się jej?
– kobieta zaśmiała się, widząc jego ponurą minę, kiedy weszli na posesję.
– Nie, ale wolę unikać jej obecności.
– Jasne.
Kiedy miał już zapukać, w drzwiach ukazała się rozradowana kobieta. Doft próbowała ukryć uśmiech, ale z trudem jej się to udało.
– Przyjechał pan. – rzekła rozradowana. – Zapraszam do środka. – chciała ująć go za rękę, ale mężczyzna szybko odsunął się przepuszczając partnerkę w drzwiach.
– Dzień dobry.
– Pani też przyjechała? – tym razem spoważniała.
– Tak.
– Jest państwa szofer?
– Tak, a o co chodzi?
– I pani mąż?
– Jeszcze nie wyjechał do pracy, ale…
– Chcielibyśmy z nimi porozmawiać.
– Dobrze, zapraszam do salonu. Za chwilę zawołam szofera.
– Ja jednak wolałbym sam z nim porozmawiać.
– To ja pana zaprowadzę, a pani niech usiądzie. Mąż powinien za chwilę zejść z góry. Za chwilę wrócę.
Doft usiadła w wygodnej sofie i czekała na państwa domu, natomiast Koner wszedł do garażu, gdzie był szofer Wegnerów. Podziękował gospodyni i czekał, aż wyjdzie z pomieszczenia. Czuł się nie komfortowo w jej obecności.
– Co znowu pan ode mnie chce?
– Prawdy.
– Powiedziałem wszystko co wiedziałem. Nie będę się dwa razy powtarzać.
– Nie do końca wszystko pan powiedział. Tego wieczora wiedział pan co się wydarzyło na imprezie urodzinowej.
– Nic nie widziałem.
– Ile pan dostał?
– Nie wiem o co panu chodzi.
– Już dobrze pan wie.
Andrzej Wegner był zaskoczony widokiem pani śledczej. Przywitał się z nią, a kiedy ta próbowała go zatrzymać, spławiał ją zdawkowymi słowami, że spieszy się do pracy i musi mu wybaczyć. Doft chodziła za nim i próbowała wtrącić się w jego tok mówienia, lecz ten mówił jak najęty. Wyszła razem z nim z domu i wtedy znikąd, przed nimi wyrósł Radzym, okazując swoją oznakę.
– Jest pan zatrzymany pod zarzutem zgwałcenia i zamordowania Dominiki Urban.
– Co?! – jego żona krzyknęła za pleców Róży. – Powiedz, że to nieprawda…
– Dzwoń po prawników.
– Ale…
– Powiedziałem, dzwoń!
– Ty skurwysynie! Zgwałciłeś ją. Ty gnojku! – uderzyła go z całej siły w twarz. – Jak mogłeś?! To była dobra dziewczyna. O Boże…
– Zamknij się! – wysyczał.
– Co ja teraz powiem naszej córce? Że jej ojciec zgwałcił i zabił jej koleżankę z klasy? Ona się załamie.
Dominika dowiedziawszy się, że jej rodzice zgodzili się, aby została dłużej na przyjęciu urodzinowym, ucieszyła się. Mogła spędzić trochę więcej czasu ze znajomymi. Próbowała się przełamać, aby zaprzyjaźnić się z dziewczynami z klasy. Kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze łazienkowym, do środka niespodziewanie wszedł pan domu. Uśmiechnął się tajemniczo. Wystraszyła się go i próbowała go ominąć, aby szybko wydostać się z pomieszczenia, lecz ten zamknął ją w uścisku, przytwierdzając do ściany.
– Dokąd się spieszysz maleńka? – wsadził swoją rękę w jej spodenki.
– Proszę mnie puścić.
– Nic ci nie zrobię. Tylko daj mi się nacieszyć tą chwilą.
– Nie! – krzyknęła.
– Cicho bądź! – usłyszała jak rozpina zamek od spodni.
– Nie! – odepchnęła go z całej siły, powodując u niego upadek pod prysznic.
– Wracaj tu mało ździro!
Chwyciła swoją torebkę, wybiegając tylnymi drzwiami. Potrąciła szofera, który chciał ją zatrzymać, ale wyrwała się mu. Biegła ile miała sił w nogach. Kiedy zbliżyła się do parku, zwolniła, aby wyrównać oddech.
Andrzej pozbierał się, poprawił ubranie i wyszedł tuż za nią. Zobaczył swojego pracownika, który patrzył na niego zaskoczony. Szofer domyślił się, co wydarzyło się w środku. Mężczyzna znał problemy kierowcy, więc zaszantażował go, że jeśli coś powie, straci wszystko. Wegner kazał mu wracać do swojego pokoju. Kiedy zniknął, wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku domu Dominiki. Wiedział, że nie dotarła jeszcze do domu, więc miał szansę ją zatrzymać i zaszantażować. Zauważył ją jak wchodziła do parku. Zaparkował na poboczu i udał się za nią. Szedł cicho, aby go nie usłyszała i nie uciekła. Zobaczył jak trzech chłopaków ją zaczepiło. Przystanął i schował się za drzewem. Obserwował całe wydarzenie, które zaszło. Rozpoznał jednego z nich. Był zły na tego co zrobił dziewczynie, a zarazem sam poczuł pożądanie. Kiedy chłopacy uciekli z miejsca, rozejrzał się dookoła i podszedł do niej. Była na pół przytomna. Ukucnął, obejrzał dokładnie, gładząc jej nagie nogi. Podciągnął jej bluzkę do góry, dotykając brzucha i piersi.
– Teraz nie uciekniesz mi.
Dominika spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Nie miała siły się bronić. Wiedziała co za chwilę się wydarzy. Zamknęła oczy, a po skroniach spływały kolejne łzy. Poczuła mocny uścisk na szyi. Zaczęła się szamotać, żeby sprawca rozluźnił dłoń, ale z każdym ruchem nie mogła złapać powietrza. Ból w podbrzuszu odbierał jej ostatnie siły. Nic już nie czuła, powieki stały się ciężkie, nic nie słyszała, nastała ciemność.
Wegner oddychał szybko. Potrzebował chwili, aby dojść do siebie, dopiero po tym dotarło do niego, co zrobił. Wystraszył się, chciał uciec, ale usłyszał w oddali szelest. Ktoś go obserwował. Pobiegł w miejsce skąd dobiegał dźwięk i złapał chłopaka. Rozpoznał go. Wiedział kim był. Jego matka pracowała w jego firmie jako sprzątaczka. Zarabiała marne pieniądze, które pozwalały wyżywić rodzinę. Zagroził mu, że jeśli komukolwiek powie o tym co widział, to mógł się pożegnać ze swoją rodziną. Kazał mu też wyobrazić, że zrobi to samo z jego siostrą. Chłopak obiecał mu, że nic nie piśnie. Mężczyzna nie wierzył mu. Odwiózł go do domu i obserwował do czasu, gdy nie zjawił się jego ochroniarz, który zmienił szefa. Przez kilka dni donosił mu o wszystkim.
– No i co Wegner? – Róża usiadła naprzeciwko niego. – Warto było?
– Myślisz, że odpowiem tobie na to pytanie?
– Dla ciebie pani. Chłopak wszystko wyśpiewał, tak samo jak szofer i ochroniarz. Myślałeś, że nie dotrzemy do niego? Możesz nawet zaprzeczać, ale mamy twoje odciski. To wystarczy, żeby cię udupić na wiele lat. Módl się, abyś dostał dwadzieścia pięć, a nie dożywocie. Choć wolałabym to drugie.
Zabrała teczkę i opuściła salę, przekazując oskarżonego funkcjonariuszowi. Podeszła do tablicy, zdejmując zdjęcia i kartki, które na niej wisiały oraz zmazała wszystkie informacje.
– Pierwsza nasza sprawa została rozwiązana. – usłyszała głos Radzyma za swoimi plecami.
– Tak. – odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
– Dziękuję.
– Za co? – zmarszczyła czoło.
– Za te trzy tygodnie.
– To dopiero początek. – poklepała go po ramieniu.
– Wiem. Cieszę się, że zgodziłaś się na powrót tutaj i zostałaś moją partnerką. Zawodową, oczywiście. – podkreślił ostatnie słowa.
– Dobrze, że mam takiego partnera jak ty. – uścisnęła go i miała udać się do kuchni, kiedy odwróciła się do niego. – Radzym?
– Tak?
– Może wypadniemy gdzieś wieczorem?
– Randka? – uniósł jedną brew.
– Opijemy naszą pierwszą sprawę. Dwudziesta?
– Pasuje, a gdzie?
– W San Marino.
Wieczorem zgromadziły się ciężkie chmury, z których wydobywały się pioruny. Dużo osób szło do klubu położonego w centrum miasta. Radzym miał przyjemność być tam dwa razy i to w towarzystwie kolegów. Dziwnie czuł się, będąc tam z Różą, która znowu ubrała się wyzywająco, sprawiając, że nie mógł skupić się na rozmowie. Róża opowiadała mu o swoich śledztwach w Trójmieście. Niektóre rozwiązywała w ciągu kilku dni, a niektóre ciągnęły się tygodniami. Koner przytakiwał głową, jak najczęściej odwracając od niej wzrok.
– Hej piękna niewiasto. Zatańczymy? – pijany mężczyzna podszedł do niej.
– Hej brzydki pijaku. Przestań się o mnie ocierać, bo jak nie, to jutro rano nie zobaczysz swojej klawiatury w ustach.
– Okej, okej. – uniósł ręce do góry i odszedł.
– Pajac. – bąknęła. – Żeby to jakoś wyglądało. Ostatnim razem jak tu byłam, to była kultura, a teraz? Sami pijacy.
– A kiedy byłaś tu ostatni raz?
– Cztery lata temu na pogrzebie mojej przyjaciółki. Miała raka.
– Przykro mi.
– Miałam tylko ją.
– A rodzina? Twoi rodzice? Rodzeństwo?
– Za granicą. Ojciec ma pracę w Frankfurcie, siostra jest w Irlandii, a ja tutaj sama. Kiedy odeszłam z komisariatu, chcieli mnie ściągnąć do siebie, ale jakoś nie ciągnie mnie za granice. Od czasu do czasu jadę ich odwiedzić.
– Dlaczego odeszłaś?
– To nie jest temat na dzisiejszy wieczór.
– A kiedy będzie odpowiedni czas?
– Przyjdzie taki dzień, gdy dowiesz się wszystkiego.
– Nie mogę się doczekać.
– Cudu na kiju. – szepnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz